Kolarzem to ja nie bede..
Komentarze: 18
Ciuchy do wykrecenia - spodenki, podkoszulka, skarpetki, majtki - ok, skarpetki i majtki niech moze wyschna same (nie zeby je ponownie uzywac, bron Boze, ale coby mi nie zplesnialy w pojemniku na brudy). Taaak, wiec ciuchy do wykrecenia, kolano do wymiany, krem do kupienia i 15 funciakow w plecy... To bilans dzisiejszego treningu.... ale moze od poczatku.
Swojego czasu rozmawialem z pewnym cyklista, ktory poinformowal mnie o organizowanym wyjezdzie nad morze. W zasadzie to zachodnie wybrzeze wiec raczej nad ocean, mniejsza o szczegoly z reszta. Dopiero wczoraj dotarlo do mnie jednak, ze to, cholera, az 200km. Tyle w zyciu jeszcze nie jechalem - 100 to bylo wszysko na co bylo mnie stac.
I co poczac z tym fantem ? Pieniadze za powrotny autokar juz oplacone (to te wspomniane 15 funtow w plecy)... Nic tam, slowo sie rzeklo, kobylka u plotu (tak to sie mawialo?).
Dzisiaj pojechalem na trening - wsiadlem na mojego bicycla i dawaj w miasto. Znakomita wiekszosc uczestnikow 'wyprawy', jak sie dowiedzialem, jedzie na racing bikes (kolazowki, znaczy sie) musialem wiec sprawdzic jak tam z moja wydolnoscia przy dluzszej jezdzie na wiekszych predkosciach. No i sprawdzilem. Nieciekawie. Tzn nie bylo zle - obrocilem 50 kilometrow w dwie godziny dziesiec minut - wliczajac kilka krotkich postojow wychodzi srednio jakies 25km/godz. Biorac pod uwage, ze moj rower to 'cross' (cos pomiedzy kolazowka a goralem) powinienem byc calkiem zadowolony... Tylko, ze coby wyciagnac te 25km/g sredniej przez wiekszosc czasu popierniczalem kolo 30-32. Na najwyzszych obrotach przez dwie godziny.
No i moj przyzwyczajony do zgola innych rodzajow aktywnosci (glownie siedzenie przed monitorem) organizm dal mi do zrozumienia co o tym mysli. W drodze powrotnej zaczelo dokuczac mi kolano. Ostatnie kilka kilometrow musialem jechac juz naprawde wolno bo czulem, ze doprawilbym je sobie na dobre. Tak wiec kolano do wymiany...
Ostatnia rzecz o jakiej wspomnialem na poczatku to krem do kupienia. Koniecznie. Bo chodze jakbym spedzil ostatnia noc w jednej celi z bardzo 'wyglodnialym' recydywista. W sporym rozkroku, znaczy sie. Jak pisalem spocilem sie niezle, bylo goraco a ja na dodatek w normalnych spodenkach (te rowerowe maja specjalna gabke tam gdzie trzeba). No i skutek jest taki, ze odparzylem sobie jajka. Niedobrze...
Tak to wiec w skrocie wygladalo. Prawdopodobnie wiec z wyprawy nici. Ten 'rajd' jest unsupported, znaczy sie nie ma zadnego wsparcia logistycznego - zero samochodu, ktory ewntualnie zabieralby uczestnikow w razie awarii/kontuzji. Gdyby kolano wysiadlo mi gdzies w trasie znalazlbym sie nagle sam, w nocy (mowilem, ze to nocny rajd?) gdzies gdzie psy szczekaja nie tym koncem co trzeba. Taksowka z powrotem do Londynu ? Wole nie myslec ile by to kosztowalo - przez pol roku bym sie nie wyplacil...
Tak wiec kolejny piekny plan (po wczorajszych ambicjach polepszenia doli proletariatu) legl, z calym wdziekiem, w gruzach... Ok, ten wdziek moze tu i nie pasuje, ale w kazdym razie legl..
Dodaj komentarz