Rowerem po wybrzezu
Komentarze: 11
Nie pisalem dlugo. Moj komputer nie wytrzymal tropikalnych temperatur, ktore nawiedzaja nas ostatnio i na pewien czas odmowil posluszenstwa. W zasadzie powinienem splodzic jakas madrzejsza wymowke, ale zdecydowanie mi sie nie chce. Tak wiec przyjmijmy te zaprezentowana powyzej. Oczekuje pelnych zrozumienia potakiwan i zatroskanych min. Bo, jak to ktos madrze powiedzial, " W zyciu najwazniejsza jest szczerosc wiec nalezy jak najszybciej nauczyc sie ja udawac". Czy jakos tak.
Co tam sie dzialo ostatnio. W zasadzie niewiele. Zycie plynie sobie powolutku. Znowu przez 2 tygodnie pracuje w collegu. 4 godzinki dziennie. Idealnie - nie za duzo, nie za malo - mogloby tak zostac. Poza tym w chwilach wolnych od obijania sie ucze sie co nieco do kolejnego egzaminu (windows 2003), jezdze na rolkach, smigam na rowerze i takie tam.
A propose smigania na bicyclu - w sobote wybralem sie na wyprawe sladami Vikingow. Nie wiem co tam Vikingowie porabiali na wybrzezu, ale tak nazywal sie szlak (Viking track) wiec niech tak zostanie. Jechalo nas 13 osob - glownie anglicy i australijczycy. Do tego jeden szwajcar, niemiec no i ja godnie reprezentujac rase slowianska.
Rano do pociagu, godzinke do Feversham i stamtad wzdluz wybrzeza az do Dover. Nieco ponad 120 kilometrow.
Super wyprawa - naprawde niesamowite widoki - biale granitowe klify, ruiny starych kosciolow, przepiekne nadmorskie miasteczka, o zabudowie i klimacie, ktorego nie da sie nawet opisac - tak rozny jest od wszystkiego tego co widzialem do tej pory.
Opisywac calosci nie bede z braku czasu \ checi \ zdolnosci literackich (niepotrzebne skreslic).
Kilka obserwacji:
1) na odcinku ponad 120 kilometrow znalezlismy zaledwie 1 (slownie jedna) piaszczysta plaze. Taka w malej zatoczce. Wszystkie pozostale wylozone kamieniami (ponac za silne prady na piasek) co nie przeszkadza autochtonom wygrzewac sie na nich lezac bezposrednio na kamulcach. Zdrowy narod musi byc po takich masarzach.
2) Ciekawie rozwiazana jest kwestia ratownictwa. W ciagu calego dnia widzielismy kilku zaledwie ratownikow. To w najwiekszych miastach. Na pozostalych plazach co jakies 100m umieszczona jest tablica z numerem telefonu, z ktorego nalezy skorzystac w razie toniecia. A co ? Brac ze soba komurki do wody. Dla tych, ktorzy zdecyduja sie pozostawic je na brzegu dodatkowa informacja, ze "najblizszy telefon znajduje sie 200m w lewo". Czy cos w tym rodzaju. Znajac panujace tu zwyczaje, kiedy uda sie nam juz dodzwonic uslyszymy zapewne "Your call is very important to us. Please hold" A potem cala procedurka w rodzaju.
"Jezeli dzwonisz z plazy w Dover nacisnij 1"
"Jezeli dzwonisz z plazy w Ramsgate nacisnij 2"
itd...
Parodia...
3) woda slona piekielnie. Za cholere nie da sie plywac. Nie zeby az tak przez swoja slonosc wypierala, ale o krytej zabce, kraulu (jak to sie pisze?) czy delfinku mozna zapomniec. Chyba, ze lubimy slinic sie i pluc na okraglo.
Obserwacje ku przestrodze:
1) wybierajac sie na 15 godzinna wyprawe zjedz sniadanie. 5 bananow na caly dzien to nie jest najlepszy pomysl. Podobnie nienajlepszym pomyslem jest zalowanie pieniedzy na lunch bo "lepiej zostawic je sobie na pozniejsze piwka" w nadmorskich pubach.
2) wybierajac sie na 15 godzinna wyprawe w pelnym sloncu (32 stopnie) rozwaz zastosowanie kremu do opalania. Jezeli zadecydujesz przeciwko jego uzyciu zaopatrz sie zawczasu w duze ilosci smietany lub zsiadlego mleka. Okladanie sie swiezym nie przynosi ulgi. Po powrocie zapodaj muzyke na caly regulator i pozostaw tak na cala noc. Sasiedzi nie chca sluchac twego zawodzenia. Wycie z bolu najlepiej wtopi sie w muzyke operowa...
Coby nie byc goloslownym zamieszczam ponizszy obrazek.
3) Wystrzegaj sie kobiet. Nie zebym mial cos przeciwko temu gatunkowi. Wrecz przeciwnie. Nie na dlugodystansowej wyprawie jednak. Kobiety nie potrafia dazyc do celu. One beda rozkoszowac sie pieknym dniem, widoczkami i wymienianiem plotek sunac sobie powolutku jakby to byla przejazdzka po parku. A nie byla. Mielismy do zrobienia 120 km - trzeba narzucic odpowiednie tempo i poganiac maruderow. Oczywiscie byloby to wbrew angielskim manierom wobec czego ci jadacy na przedzie zatrzymywali sie co 15minut na przymusowa 10minutowa przerwe, w trakcie ktorej paniusie mialy szanse dolaczyc do grupy. Skonczylo sie na tym, ze pierwsze 70 kilometrow zajelo nam 7 godzin (wliczajac 2 godzinna przerwe na lunch w publie). Dziewczyny stwierdzily, ze sa juz zmeczone, zapakowaly sie w pociag i pojechaly z powrotem. Przez te wszystkie postoje okazalo sie, ze jest juz za pozno by jechac do konca do Dover i reszta grupa zakonczyla wyprawe w ktoryms z napotkanych pubow o godz 19tej. Ja i dwoch australijczykow nie dalismy za wygrana i ruszylismy dalej.
4) Zabierajac kobiety na wyprawe bierz pod uwage ewentualnosc jazdy w nocy nawet jezeli planowo wszystko zakonczyc sie mialo poznym popoludniem.
Decydujac sie na dalsza jazde mielismy do pokonania ok 60km. Tych najciezszych bo wlasnie zaczynaly sie kilkudziesieciometrowe klify na ktore trzeba bylo sie bezustannie wspinac. Ciagle pedalowanie pod gorke przez kilka godzin jest naprawde zabojcze. Skonczylo sie na tym, ze do Dover dojechalem juz po ciemku. Jadac bez swiatel, bez zadnych odblaskowych gadzetow, ktore mialbym na sobie podczas nocnej jazdy. Bedac caly czas "obklaksowywany" przez wymijajace mnie w ostatnim momencie samochody - ostatnie kilkanascie kilometrow wiodlo w duzej czesci przez las gdzie za cholere nie bylo mnie widac. Zastanawialem sie kiedy w koncu cos mnie potraci, ale bylem juz tak zmachany, ze szczerze mowiac nie obchodzilo mnie to za wiele. Opatrznosc czuwa jednak i jakos dojechalem do celu.
.... nie chce mi sie pisac juz wiecej.. I tak dluga notka z tego wyszla.
Koniec koncow dojechalem do Dover zapakowalem sie w pociag zamknalem oczy i zasnalem jak dziecko. Obudzilem sie, otworzylem oczy.. i znowu bylem w Dover... Okazalo sie, ze pociag "odwolali". Slyszalem juz wczesniej, ze to zdarza sie tu nagminnie, ale jak dotad nie doswiadczylem na wlasnej skorze. Pociag pelen ludzi. Powinien odjechac juz 10 min wczesniej. Pan glosem pelnym tej angielskiej flegmy oswiadcza, ze "The train has been cancelled" i ze nastepny planowo za 1.5 godziny. Podrozni grzecznie i z obojetnoscia bydla prowadzonego na rzez wysiadaja z pociagu i siadaja na peronie. Zadnego oburzenia, nic takiego. Moze nutka lekkiego zawodu na twarzach co poniektorych. I takiej stoickiej rezygnacji...
Po 45 minutach dolaczaja do mnie dwaj pozostali cyklisci, ktorych zgubilem gdzies wczesniej. Podobnie jak ja slaniaja sie na nogach. Daly nam porzadnie w kosc te klify. Ale warto bylo. Z usmiechami na twarzach opowiadamy sobie nawzajem o tych chwilach zwatpienia kiedy widzac kolejny kilometrowy podjazd siadalismy na trawie mowiac "i'm not fuc..ing going anywhere". O tym wyciu z bolu gdy pojawial sie skurcz w lydkach. I o wyciu z bolu, ktory czeka nas jutro. Oni tez nie pomysleli o kremie do opalania.
Przez cala niedziele siedzialem przed kompem niezdolny do niczego. Cale plecy palily mnie okrutnie. Chcialem nawet zejsc do sklepu kupic cos na ukojenie bolu. Nie zdolalem - nogi zlozyly mi sie na schodach. Zero kontroli nad miesniami. Wrocilem do mieszkania i do wieczora obkladalem sie lodem, opedzlowywalem lodowke i generalnie dogorywalem.
Bylo super. Uwielbiam takie klimaty
Fotka "ku przestrodze" rzeczywiście robi wrażenie... ale przynajmniej możesz pochwalić się modną w tym sezonie "asymetrią" :P
Dalszej części notki nie skomentuję, gdyż prezentuje wyjątkowo szowinistyczne podejście do tematu, jakim jest "kobieta na wyprawie" ;)
Pozdrawiam.
Dodaj komentarz