Komentarze: 9
Te strozki potu, o ktorych pisalem w ostatniej notce splywaly nie bez przyczyny. Dopiero dzisiaj przeczytalem, ze wlasnie w niedziele padl rekord wszechczasow - 37.1C. Moze to i nie jakos zatrwazajaca temperatura, ale to jest kurna Londyn a nie Burundi jakies.
Moja lodowka nie dala sobie rady - zsiadla mi mleko i zepsula salatki. Wkurzyc sie mozna - szczegolnie jak czlowiek pierwszej w tygodniu, porannej poniedzialkowej kawy nie czym "zabielic". I czego tu mozna oczekiwac po takim tygodniu ?
Moze i na dobre wyszlo - z tego wszystkiego postanowilem zrobic maly renament. Z bolem serca pozegnalem sie z twarozkiem - termin "Use by" uplynal 2 lipca :) . Podobny los spotkal 2 kefiry, paczke miekkich juz podejrzanie marchewek i zzolklej natki seleru - kupuje ja co tydzien z mocnym postanowieniem, zrobienia sobie salatki z kefirem wlasnie. Jak to z postanowieniami bywa tlumaczyc chyba nie musze.
Drugi twarozek "uplynal" dopiero dwa dni wczesniej. Stwierdzilem, ze nie takie rzeczy sie robilo, ze jestem twardziel i w ogole. Wciagnalem twarozek choc bez radosci szczegolnej - szczypal tak jakos w jezyk a swoja kwaskowatoscia zdecydowanie odbiegal od normy. Wymyslilem napredce, ze "widocznie taka partia" starajac sie zapchnac mysli o procesach fermentacji gdzies na obrzeza swiadomosci.
Pomidorowy sok w kartonie pokryl sie szarawym meszkiem. Poczulem rozlewajace sie wokol serca przyjemne ciepelko - poczulem sie lepszy, spelniony tak jakby. Dalem poczatek nowemu zyciu. Plesniowce radosnie tworzyly swoje kolonie. Teraz juz tylko zasadzic drzewo i wybudowac dom. Po krotkim namysle zdecydowalem nie kontynuowac hodowli. Soczek wyladowal w koszu - plesniakom i tak lepiej bedzie gdzies na wysypisku . W sloneczku cieple i wilgoci. Choc wiem, ze beda tesknic. Wszedzie dobrze, ale w domu ...
Ok, zaczynam juz pieprzyc bez sensu. Nieomylny znak, ze trzeba konczyc.
Koniec koncow w lodowce zrobilo sie duzo luzniej. Duzo za duzo. Jutro cotygodniowe zakupy. Kupie seler i kefir - na salatke. Mam sie przeciez zdrowo odzywiac.