Archiwum czerwiec 2003, strona 2


cze 12 2003 Starzeje sie ...
Komentarze: 5

Chyba sie starzeje...

  

Przynajmniej w duchu. Coraz czesciej zauwazam, ze po prostu mi sie nie chce. Oczywiscie wczesniej zdarzalo mi sie to rownie czesto. Wtedy jednak to, ze "mi sie nie chce" nie bylo wystarczajacym powodem by czegos nie zrobic. Teraz poddaje sie swoim niechceniom. I to jest niezdrowe. Sam na wlasne zyczenie pozbawiam sie fajnych doswiadczen. Wczoraj mialem przejsc sie na Sambe - juz od jakiegos czasu wybieralem sie tam - "trzeba sprobowac czegos nowego, trzeba wyjsc nieco poza to co znane i tak bezpiecznie wygodne. Postanowione"... No i co? No i na dwie godziny przed wyjsciem stwierdzilem, ze przeciez moge pojsc za tydzien... tak tak za tydzien to nawet bardziej pasuje - zamiast tego poucze sie nieco...

 

Lenistwo - to z jednej strony. Z drugiej, i to chyba wazniejsze jakas obawa przed nowym. Niechec do tego co nieznane. "Niechec ? Alez jak to - przeciez chce sprobowac tyle nowych rzeczy, jeszcze tyle celow do zrealizowania... tylko moze nie dzisiaj... nie w tym tygodniu... musze sie przeciez pouczyc. Sa sprawy do zalatwienia... Ok, obiecuje, ze jak juz znajde prace / poczuje sie lepiej / (tu 10 000 innych wymowek) wtedy naprawde zaczne cieszyc sie zyciem" ... Bullshit...

 

A przeciez pamietam jeszcze jak w liceum smialismy sie z tych, jak to okreslalismy, "szarych zwyklych Kowalskich", ktorzy rezygnuja ze swoich marzen w obawie przed ryzykiem, z lenistwa, w imie nudnego ale bezpiecznego zywota... Tylko czy to jest zycie..? Ci ludzie dawno juz umarli nie zdajac sobie nawet z tego sprawy...

 

Teraz zaczynam dostrzegac, ze czesto rezygnuje z wyzwan... Wole tkwic w tym w czym wiem, ze jestem dobry... Ok, moze i nie odkryje przez to nowych ladow, ale przynajmniej nie zblaznie sie, nie bede ryzykowal porazki... A przeciez tylko ryzykujac, tylko wychodzac naprzod i przyjmujac wyzwania, tylko zmuszajac sie do kolejnych krokow moge wzrastac. Tylko tak moge poznac na co naprawde mnie stac, tylko tak moge rozwinac skrzydla...

 

Ok, czas sie obudzic !! Czas kopnac sie w tylek i zmusic do kilku rzeczy. Czasem tak trzeba. Ok, jutro zaczynam... juz nawet wiem co zrobie...

 

Ok, czas do lozka...

londi : :
cze 11 2003 My favourite trick...
Komentarze: 7

No w koncu udalo mi sie ruszyc z miejsca. Przez ostatnie kilka ladnych dni nie udawalo mi sie zabrac za szukanie pracy. Jakos czulem sie tym wszystkim przytloczony i za kazdym razem udawalo mi sie znalezc dziesiec tysiecy innych rzeczy do zrobienia ... Dzisiaj w koncu ruszylem z kopyta. Przypomnial mi sie stary trick, ktory juz nie jeden raz wybawil mnie z opresji...

Nazywa sie to to "Just 15 minutes" . Chodzi o to by postanowic sobie, ze posiedze nad dana rzecza 15 minut. Nie musze robic nic wiecej. Po uplywie 15 minut moge dalej kontynuowac lub moge wstac od biurka (czy czegokolwiek innego) i zajac sie czymkolwiek innym ... Zazwyczaj majac przed soba jakies zadanie, ktore swoim rozmiarem lub zawiloscia nieco nas przeraza (pamietam na przyklad pisanie magisterki... brrr) oddalamy zabranie sie do niego tyle ile tylko jest to mozliwe (a czasami i dluzej). Postanawiajac, ze danej sprawie poswiecimy tylko 15 minut pozbywamy sie calego "ciezaru", ktory tak nas odstraszal.. W koncu jakkolwiek nieprzyjemne by cos nie bylo, przez 15 minut wytrzymac mozna wszystko.

W momencie gdy juz zaczniemy w 99% okazuje sie, ze nie taki diabel straszny i owe 15 minut przedluza sie sporo... Najgorzej zawsze jest zaczac - gdy jest sie juz w ciegu jest o wiele latwiej... Polecam kazdemu - dzisiaj siadalem do swojego CV cztery razy na 15 minut a w efekcie poswiecilem na nie ponad 3 godziny nawet nie zauwazajac kiedy...

Sorry za jakies tu motywacyjne pogdanki, ale musialem to napisac - moze komus pomoze, tak jak mi gdy przeczytalem o tym po raz pierwszy...Eeech, ulzylo mi musze przyznac - strasznie kiepskie uczucie gdy wiesz, ze powinienes cos robic, wiesz ze jest to wazne a mimo wszystko nic nie robisz w tym kierunku. Mozna stracic do siebie caly szacunek (no, o ile sie taki jeszcze posiada)...

A tak poza tym to nie chce mi sie juz pisac.. Czas spaciu... A jutro z rana sniadanko.. Uhmm, nie moge sie doczekac - dzisiaj przez caly dzien nie mialem w ustach ani kaska - zrobilem sobie jednodniowy post - to tak dla zdrowotnosci... Rowniez polecam..

londi : :
cze 10 2003 Pieprzone racjonalizowanie...
Komentarze: 7

Czemu kurna nie moge powrocic do swojego rytmu..? Wszystko jakos ostatnio nie trzyma sie kupy. Przeciez dokladnie wiem co powiniem robic. Znam swoje priorytety, wiem co jest dla mnie na ta chwile wazne. I co ? I nic, spedzam pol dnia na internecie chodzac bez celu z jednej strony na inna, rownie trywialna. Trace czas... Dzisiaj mialem tak ladnie rozpoczac nowy tydzien. No nic, trzeba bedzie rozpoczac go od jutra. W koncu jaka roznica - wtorek, piatek, niedziela - to tylko etykietki, bez znaczenia....

Dzisiaj panna A wyprowadzila sie ode mnie na dobre. Dobra znajoma, ktora ponad poltora miesiaca temu przyjechala do Londynu i zatrzymywala sie u mnie. Wspaniala dziewczyna - do tego, niestety, moje nieodwzajemnione glebokie zauroczenie...

Dziwne uczucie - mieszkac pod jednym dachem z kims kto bardzo ci sie podoba, a z ktorego strony liczyc mozesz jedynie na przyjazn... Ze mna jest chyba nie wszystko do konca w porzadku. Przeciez powinienem cierpiec, powinienem czuc sie podle - swiadomosc bycia nie wystarczajaco, nie wiem, przebojowy, inteligentny, przystojny, bogaty.. . tak czy owak nie wystarczajacy... To powinno bolec... Tymaczasem ja, po jakims tygodniu, poltora przestawilem sie zupelnie - "nic z tego nie bedzie..? Ok, w takim razie zapominamy o naszej fascynacji i przestawiamy sie na postrzeganie panny A tylko i wylacznie w kategoriach dobrej znajomej" I co ? I to zadzialalo... Kurna... Czemu ja sobie tak wszystko potrafie zracjonalizowac, czemu tak malo jest we mnie uczuc, pasji... czemu tak trudno zakochac mi sie w kims tak by poruszylo mnie to tak do glebi... Tesknie za tym...

Jak wzbudzic to w sobie, jak potrafic ponownie zachwycic sie kims tak pieknie...jak szczeniak w podstawowce..? Bo to zawsze nie jest to.- tyle wspanialych dziewczyn dookola a ja i tak zawsze znajde cos co nie do konca zgadza sie z moim wyobrazeniem osoby, z ktora chcialbym byc.. Przeciez sam, kurna, nie jestem idealem a szukam tego u innych - obled... Chcialbym obnizyc poprzeczke... Tylko jak ..? I czy ja chce ja obnizyc.. Z lekka zakrecony jestem...

londi : :
cze 09 2003 I czy warto sie zajezdzac..?
Komentarze: 4

No i z tego wszystkiego zostalem w domu. Pomyslalem, ze rozsadniej bedzie rozplanowac sobie wszystkie te sprawy, ktore mimo wciskania ich gdzies tam pod dywan w mojej lepetynie coraz bardziej daja o sobie znac wyczlapiajac te swoje macki... Ucieczka nic nie da... Takie zycie - spychanie rzeczy poza horyzont swiadomosci w nadziei, ze same jakos sie rozwiaza, ze z czasem rozplyna sie gdzies tam w niebycie - nie tedy droga...

Musze zaczac szukac pracy - owszem fajno leniuchowac sobie do bolu, ale pieniazki przeciekaja mi przez palce. Zycie w Londynie kosztuje. Poza tym mam juz tego serdecznie dosyc. Stania w miejscu. Wiem, ze jedyne co powstrzymuje mnie przed realizacja moich marzen to strach... Strach przed nieznanym... przed wyglupieniem sie, przed odrzuceniem, zrobieniem z siebie idioty, przed okazaniem sie niewystarczajaco dobrym... Tylko jakie to ma znaczenie ? Czy to ma powstrzymac mnie, usidlic w tym bezpiecznym kokoniku jaki zdolalem sobie uplesc - bezpiecznym, ale jednoczesnie zdradzieckim... Tak milym i cieplym tak nikczemnie zniechecajacym mnie przed probami wyjscia w nieznane, probami podjecia ryzyka, probami zaczerpniecia z zycia...zaczerpniecia czego..? Zycia wlasnie.... Zycia, ktore mija mnie jakby obok.. A ja pozwalam mu przeplywac... 

Bo ja jestem zajety... Bo ja mam wazniejsze rzeczy na glowie... Bo ja nie chce tracic czasu na glupoty... Bo ja musze sie uczyc... Nastepne egzaminy do zdania... Windows2003 wlasnie pojawil sie na rynku - nastepne 1500 stron do wykucia - bo przeciez ja chce byc specjalista.. Nie moge pozwolic sobie na zaniedbania... Tylko jakim kosztem... ? Skrepowalem sam siebie...

Dzisiaj czytalem sobie sporo blogow. Mnostwo osob tak pieknie opisywalo milosc. Kiedy ostatnio ja czulem cos podobnego... Kiedy ostatnio pozwolilem sobie na to.. Kiedy ostatnio bylo to dla mnie warte zachodu... Czy warto sie zajezdzac... ? Odcinajac sie po drodze od tego co w zyciu naprawde wazne... Warto..?

londi : :
cze 08 2003 Grhhh !! I jak tu sie nie wsciec...
Komentarze: 1

Kurna, wlasnie konczylem ladny i calkiem dlugasny wpis kiedy nagle wszystko sie ryplo... No, moze nie zupelnie SIE ryplo bo ja sam przez pomylke zamknalem przegladarke.. .Tak czy owak wpis zginal smiercia nagla i tragiczna i pewnie teraz blaka sie gdzies na tym pietrze nieba gdzie trafiaja wszystkie wypociny, wiersze, opowiadanie i inne tresci pisane, ktorym nigdy, z tej czy innej przyczyny nie bylo dane ujrzec swiatla dziennego...Oj, chyba juz za dlugo siedze przed kompem skoro takie rzeczy moj zmeczony mozg zaczyna plodzic...

Czas zjesc obiadek i wybrac sie gdzies. Ostatnio mama pisala bym odzywial sie dobrze - dzisiaj na pewno bylaby dumna - porzadny obiadek - smazone rybki, puree, salatka - szczytowe osiagniecie sztuki kulinarnej to nie jest, ale na pewno kanapki z dzemem sie nie umywaja...

 

 

Skocze sobie chyba na rolki do Green Parku. Ewentualnie na imprezke do Purple Turtle. Calkiem mily klubik - w niedziele od 18pm-1am graja HardHouse, NRG i HardTrance... Bedzie milo poskakac sobie przez kilka godzin... Eech nie ma to jak Londyn...

Ok, to tyle na dzisiaj...

 

londi : :